Col des Marrous

24 lipca

Dziś w planach mamy kółko po okolicy. Dystans niby znośny - bo 69 km - ale ponieważ to nie jest płaski teren, tylko góry - od samego początku lekko się niepokoiłam o powodzenie wycieczki.
Na drodze mamy trzy przełęcze: 990 m, ponad 1300 i ponad 1200. Ostatecznie udaje nam się zdobyć pierwszą przełęcz.
Wjechawszy trochę powyżej niej, na 1100 metrów -  głównie ze względu późną godzinę i do pokonania jeszcze blisko 30 km - w tym dużo pod górę, zarządzam odwrót. W ogóle podjazd był trochę niewdzięczny: spodziewałam się, że po wjechaniu na pierwszą przełęcz, nastąpi zjazd, a dopiero potem podjazd na drugą. Droga jednak skradała się bokiem zbocza, tak, że po osiągnięciu tych 990 metrów nie było żadnego zjazdu, tylko dalej pod górę.
Kolejna porażka oznaczała kolejną burzę mózgów. Przyjęliśmy do wiadomości, że musimy jeszcze inaczej planować nasze wycieczki rowerowe. Nie kółka, ale powrót musi być tą samą trasą. W jedną stronę podjazd, powrót z górki.
Żeby ukoić nasz żal, w uroczym hoteliku i kawiarence, nastąpiła konsumpcja lodów i gorącej czekolady. Razem z obsługą i paroma gośćmi obejrzeliśmy sobie też końcówkę kolejnego etapu TdF.
Cała okolica bardzo przyjazna rowerzystom, których zresztą spotyka się na każdym kroku - i są to ludzie w każdym wieku. Na drodze pomiędzy miasteczkami są wydzielone pasy dla cyklistów, nasz podjazd był dokładnie oznaczony: co kilometr stałą tabliczka z informacją na jakieś jesteśmy wysokości, ile jeszcze zostało kilometrów, oraz iluprocentowy jest podjazd.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz